Sklepy cynamonowe


Streszczenie

1. Sierpień

Narratorem opowiadania jest mały chłopiec – Józef. Jak wspomina we wstępie, ojciec jego wyjechał do uzdrowiska. Józef został z matką i starszym bratem. Mieszkali na 1. piętrze kamienicy. Ich służącą była Adela, która codziennie rano przynosiła zakupy. Chłopiec/narrator wymyślnie opisuje zakupione przez nią owoce, mięso i warzywa. Następnie chłopiec spaceruje z matką po rynku, bardzo dokładnie opisując budynki i przyrodę. Był bardzo gorący letni dzień i spiekota dawała się wszystkim we znaki. Narrator przechodzi do opisu zarośniętego chwastami i bzem śmietniska przy którym stało łóżko.

Leżała tam Tłuja – brudna, niedorozwinięta dziewczyna niemogąca zapanować nad popędem. Czytamy: „kretynka, ochrypła od krzyku, w konwulsji dzikiej uderza mięsistym łonem z wściekłą zapalczywością w pień bzu dzikiego, który skrzypi cicho pod natarczywością tej rozpustnej chuci, zaklinany całym tym nędzarskim chórem do wynaturzonej, pogańskiej płodności.” Narrator wspomina jak wraz z Adelą udali się do domu matki Tłuji – starej Maryśki, która najmowała się gospodyniom do szorowania podłóg.

W ostatnim fragmencie opowiadania narrator opisuje jak wraz z matką przychodzą w odwiedziny do ciotki Agaty i wujka Marka. „Ciotka narzekała. Był to zasadniczy ton jej rozmów, głos tego mięsa białego i płodnego” „Wuj Marek, mały, zgarbiony, o twarzy wyjałowionej z płci, siedział w swym szarym bankructwie, pogodzony z losem, w cieniu bezgranicznej pogardy, w którym zdawał się wypoczywać.” Poznajemy też ich dzieci, córkę Łucję i najstarszego syna Emila.

Józef wspomina: „Wodziłem za nim tęsknym wzrokiem, pragnąc, by zwrócił na mnie uwagę i wybawił mnie z udręki nudów” Emil wychodzi z pokoju a Józef podąża za nim. Kuzyn otwiera portfel i mówi chłopcu, że chce mu coś pokazać. Były to zdjęcia   „nagich kobiet i chłopców w dziwnych pozycjach”. „patrzyłem na te delikatne ciała ludzkie dalekimi, niewidzącymi oczyma, gdy fluid niejasnego wzburzenia, którym nagle zmętniało powietrze, doszedł do mnie i zbiegł mię dreszczem niepokoju, falą nagłego zrozumienia”

2. Nawiedzenie

W tym opowiadaniu pojawia się postać ojca – Jakuba, który jest dla małego Józefa bardzo ważny. Jest dla dziecka niczym mag, demiurg i filozof. Ojciec jest właścicielem sklepu bławatnego i zajmuje się rachunkami. Cały dzień przesiaduje w pokoju a wychodzi tylko rano gdy musi obudzić subiektów. Sklepem zajmuje się jego żona. Ojciec w oczach chłopca jest niczym prorok. Narrator opisuje go językiem stylizowanym na język Biblii. Ojciec z dnia na dzień tonie w chorobie i odrywa się od rzeczywistości. Wieczorami wpada w szał, biega po mieszkaniu i krzyczy na żonę. „W świetle błyskawicy ujrzałem ojca mego w rozwianej bieliźnie, jak ze straszliwym przekleństwem wylewał potężnym chlustem w okno zawartość nocnika w noc szumiącą jak muszla.” W dalszej części narrator opisuje totalne zdziwaczenie ojca.

3. Ptaki

Obłąkany ojciec zaczyna interesować się ptakami. Sprowadza z zagranicy zapłodnione jaja ptaków i zaczyna domową hodowlę. Ptaki całkowicie go pochłonęły. Jakub spędza z nimi całe dnie i skrupulatnie studiuje księgi ornitologiczne. Fascynację ptakami podziela syn Józef. Ptasie królestwo urządzono na strychu. „Tak straciliśmy ojca z widoku na przeciąg kilku tygodni. Rzadko tylko schodził do mieszkania i wtedy mogliśmy zauważyć, że zmniejszył się jakoby, schudł i skurczył.

Niekiedy przez zapomnienie zrywał się z krzesła przy stole i trzepiąc rękoma jak skrzydłami, wydawał pianie przeciągłe, a oczy zachodziły mu mgłą bielma. Potem, zawstydzony, śmiał się razem z nami i starał się ten incydent obrócić w żart.” Pewnego dnia sprzątaczka Adela, podczas generalnych porządków weszła na strych i posprzątała ten istny śmietnik ptasich piór i kału. Ojciec, który zanim zaczął interesować się ptactwem, interesował się Adelą, nie protestował. „W chwilę później schodził mój ojciec ze schodów swojego dominium – człowiek złamany, król-banita, który stracił tron i królowanie.”

4. Manekiny

Nadeszła „jałowa i pusta zima”. Wszechobecna szarość i ogromna nuda na stałe zagościły w mieszkaniu. Łóżka cały dzień niezaścielone, pokoje zimne i ciemne. Matka wiele godzin dnia przesypiała na kanapie. Jak pisze autor: „Tygodnie te stały pod znakiem dziwnej senności.” Dopiero wieczorem wracało do mieszkania życie, gdyż przychodziły młode szwaczki: Polda i Paulina. Na postawionym na środku jadali manekinie, dziewczyny mierzą wycinane fragmenty materiałów.

Cała ceremonia zaczyna interesować ojca. Jak czytamy: „Przypadkowe to spotkanie stało się początkiem całej serii seansów, podczas których ojciec mój zdołał rychło oczarować obie panienki urokiem swej przedziwnej osobistości. Odpłacając się za pełną galanterii i dowcipu konwersację, którą zapełniał im pustkę wieczorów – dziewczęta pozwalały zapalonemu badaczowi studiować strukturę swych szczupłych i tandetnych ciałek”

5. Traktat o manekinach albo Wtóra Księga Rodzaju

W tej części opowiadań narrator przytacza wykład ojca na temat materii. „Mój ojciec był niewyczerpany w gloryfikacji tego przedziwnego elementu, jakim była materia. – Nie ma materii martwej – nauczał – martwota jest jedynie pozorem, za którym ukrywają się nieznane formy życia. Skala tych form jest nieskończona, a odcienie i niuanse niewyczerpane.” Wykładowi jego przysłuchuje się syn i szwaczki. Nagle ojciec ogłasza, że również pragnie być stwórcą. „Chcemy być twórcami we własnej, niższej sferze, pragniemy dla siebie twórczości, pragniemy rozkoszy twórczej, pragniemy – jednym słowem – demiurgii.” „Słowem – konkludował mój ojciec – chcemy stworzyć po raz wtóry człowieka, na obraz i podobieństwo manekinu.”

6. Traktat o manekinach. Ciąg dalszy.

W tej części ojciec nadal opowiada o materii, którą można dowolnie modelować. Pod koniec wywodu…„Adela wstała z krzesła i poprosiła nas o przymknięcie oczu na to, co się za chwilę stanie. Potem podeszła do ojca i z rękoma na biodrach, przybierając pozór podkreślonej stanowczości, zażądała bardzo dobitnie…Panienki siedziały sztywno, ze spuszczonymi oczyma, w dziwnej drętwości…”

7. Traktat o manekinach (dokończenie)

Jest to ostatnia część wywodu ojca o manekinach. Nie jest to jednak wywód ciągły. Dzieje się on innego wieczoru, ale dotyczy tego samego tematu. Ojciec próbuje wyjaśnić, iż mówiąc o manekinach miał na myśli „istoty amorfne, bez wewnętrznej struktury, płody imitatywnej tendencji materii, która obdarzona pamięcią, powtarza z przyzwyczajenia raz przyjęte kształty”. Dziewczęta nie mogły już słuchać jego wykładu. „- Ach! nie mogę już dłużej, nie mogę tego słuchać! – jęknęła Polda przechylając się na krześle. – Ucisz go, Adelo… Dziewczęta wstały, Adela podeszła do ojca i wyciągniętym palcem uczyniła ruch zaznaczający łaskotanie. Ojciec stropił się, zamilkł i zaczął, pełen przerażenia, cofać się tyłem przed kiwającym się palcem Adeli. Ta szła za nim ciągle, grożąc mu jadowicie palcem, i wypierała go krok za krokiem z pokoju.”

8. Nemrod

Nemrod to imię szczeniaczka. Po przebudzeniu Józef schodzi do kuchni, gdzie znajduje malutkiego pieska przyniesionego przez pomywaczkę. Chłopiec jest zachwycony pieskiem i zaczyna rozważania na temat nowego, rozwijającego się życia. „Cały sierpień owego roku przebawiłem się z małym, kapitalnym pieskiem, który pewnego dnia znalazł się na podłodze naszej kuchni, niedołężny i piszczący, pachnący jeszcze mlekiem i niemowlęctwem, z nie uformowanym, okrągławym, drżącym łebkiem, z łapkami jak u kreta rozkraczonymi na boki i z najdelikatniejszą, mięciutką sierścią.

Od pierwszego wejrzenia zdobyła sobie ta kruszynka życia cały zachwyt, cały entuzjazm chłopięcej duszy. Z jakiego nieba spadł tak niespodzianie ten ulubieniec bogów, milszy sercu od najpiękniejszych zabawek? Że też stare, zgoła nieinteresujące pomywaczki wpadają niekiedy na tak świetne pomysły i przynoszą z przedmieścia – o całkiem wczesnej, transcendentalnej porannej godzinie – takiego oto pieska do naszej kuchni!”

9. Pan

W opowiadaniu tym narrator opisuje zabawę w wiejskim ogrodzie. Jest lato. Ogród jest piękny i rozległy. Chłopcy podbiegli do parkanu i zrobili w nim wyłom usuwając jedną, zbutwiałą deskę i przeszli na drugą stronę. Jak pisze autor: „ Był tam wielki, zdziczały stary ogród. Wysokie grusze, rozłożyste jabłonie rosły tu z rzadka potężnymi grupami.” Opisujący wydarzenia chłopiec biegnie za motylem i znajduje się w najgroźniej wyglądającym miejscu. „Wtedy nagle ujrzałem go.Zanurzony po pachy w łopuchach, kucał przede mną.(…) Była to twarz włóczęgi lub pijaka.” Dziwny mężczyzna nagle wybucha śmiechem i ucieka.

10. Pan Karol

W opowiadaniu tym autor opowiada o wuju Karolu, który odkąd jego żona i dzieci wyjechały na wakacje, spędza czas sam w mieszkaniu. Od wyjazdu najbliższych Karol nie sprząta mieszkania, całe dnie spędza w łóżku. „Gdy tak siedział w bezmyślnym, wegetatywnym osłupieniu, cały zamieniony w krążenie, w respirację, w głębokie pulsowanie soków, rosła w głębi jego ciała, spoconego i pokrytego włosem w rozlicznych miejscach, jakaś niewiadoma, nie sformułowana przyszłość, niby potworna narośl, wyrastająca fantastycznie w nieznaną dymensję.”

Karol czuł się w swoim mieszkaniu jak intruz i złodziej. Mimo woli chodził na palcach. Opowiadanie kończy się tym jak Karol opuszcza mieszkanie, a w zwierciadle odbija się postać odwrócona plecami i zmierzająca „przez pustą amfiladę pokojów, które nie istniały.”

11. Sklepy cynamonowe

Chłopiec opisuje swojego ojca, który już całkowicie zwariował. „Ojciec mój był już zatracony, zaprzedany, zaprzysiężony tamtej sferze.” „Twarz jego i głowa zarastały wówczas bujnie i dziko siwym włosem, sterczącym nieregularnie wiechciami.” Matka, aby wyrwać go z tego obłędu zabierała go wieczorami na spacery. Ojciec milcząco się na nie zgadzał. Pewnego dnia matka zabrała męża i syna do teatru. Jeszcze przed rozpoczęciem spektaklu okazuje się, że ojciec zapomniał portfela. Rodzice wysyłają chłopca, żeby wrócił się po niego do domu. Chłopiec wyrusza. Jest zimowa noc. Brnąc przez uliczki Drohobycza chłopiec opisuje tajemniczość miasta.

„O tej późnej porze bywają czasem jeszcze otwarte niektóre z owych osobliwych a tyle nęcących sklepów, o których zapomina się w dnie zwyczajne. Nazywam je sklepami cynamonowymi dla ciemnych boazeryj tej barwy, którymi są wyłożone. Te prawdziwe szlachetne handle, w późną noc otwarte, były zawsze przedmiotem moich gorących marzeń” Chłopiec postanawia dotrzeć do sklepów cynamonowych. Niestety gubi się gąszczu ulic. Po jakimś czasie rozpoznaje gmach gimnazjum.

Chłopiec stał przed tylną ścianą szkoły i postanowił zrobić sobie skrót przechodząc przez jej wnętrze. W szkole było ciemno i tajemniczo. Chłopiec boi się, że zostanie przyłapany, ale wewnątrz nikogo nie było. Myślami wraca do starych czasów, kiedy w zimowe wieczory uczęszczał z kolegami na dodatkowe lekcje rysunku u prof. Arendta. W końcu chłopcu udało się przedostać na drugą stronę i wyszedł na ulicę, gdzie stały dorożki. Józef wsiada do jeden z nich. Ruszają.

„Przed jakimś szynkiem stała grupa dorożkarzy, kiwając nań przyjaźnie rękami. Odpowiedział im coś radośnie, po czym nie zatrzymując pojazdu, rzucił mi lejce na kolana, spuścił się z kozła i przyłączył do gromady kolegów.” Odtąd chłopiec powozi sam. Jedzie jasną nocą przez podmiejski las. W pewnym momencie koń miał problem z przedarciem się przez zaspy. „Z trudem przekopywał się koń przez czystą i świeżą jego masę. Wreszcie ustał. Wyszedłem z dorożki. Dyszał ciężko ze zwieszoną głową. Przytuliłem jego łeb do piersi, w jego wielkich czarnych oczach lśniły łzy. Wtedy ujrzałem na jego brzuchu okrągłą czarną ranę. – Dlaczego mi nie powiedziałeś? – szepnąłem ze łzami. – Drogi mój – to dla ciebie – rzekł i stał się bardzo mały, jak konik z drzewa. Opuściłem go. Czułem się dziwnie lekki i szczęśliwy.” Chłopiec pieszo dotarł do miasta. „Troska o portfel opuściła mnie zupełnie. Ojciec, pogrążony w swych dziwactwach, zapewne zapomniał już o zgubie, o matkę nie dbałem.”

12. Ulica krokodyli

Opowiadanie zaczynają słowa: „Mój ojciec przechowywał w dolnej szufladzie swego głębokiego biurka starą i piękną mapę naszego miasta.” W oczy rzucała się okolica ulicy Krokodylej, gdyż na mapie otoczona była ona pustą bielą. Oznaczono jedynie kilka ulic i niestarannym pismem przedstawino ich nazwy. Tak jakby kartograf uznał tę dzielnicę niegodą uwiecznienia. „Był to dystrykt przemysłowo-handlowy z podkreślonym jaskrawo charakterem trzeźwej użytkowości.” Pełno było tam sklepów o charakterze „pseudo- amerykańskiego komercjalizmu”. Mieszkańcy miasta starali się unikać tej ulicy. „Rdzenni mieszkańcy miasta trzymali się z dala od tej okolicy, zamieszkiwanej przez szumowiny, przez gmin, przez kreatury bez charakteru, bez gęstości, przez istną lichotę moralną, tę tandetną odmianę człowieka, która rodzi się w takich efemerycznych środowiskach.

Ale w dniach upadku, w godzinach niskiej pokusy zdarzało się, że ten lub ów z mieszkańców miasta zabłąkiwał się na wpół przypadkiem w tę wątpliwą dzielnicę. Najlepsi nie byli czasem wolni od pokusy dobrowolnej degradacji, zniwelowania granic i hierarchii, pławienia się w tym płytkim błocie wspólnoty, łatwej intymności, brudnego zmieszania.” Całe opowiadanie dotyczy funkcjonowania tej części miasta. O tym, że jeżdżą tam tramwaje. O tym jak kwitnie tam wielkomiejska rozpusta. O tym jak ubierają się prostytutki. Autor nie jest jednak bardzo krytyczny wobec tej dzielnicy. Opowiadanie kończy zdaniem: „Ulica Krokodyli była koncesją naszego miasta na rzecz nowoczesności i zepsucia wielkomiejskiego. Widocznie nie stać nas było na nic innego jak na papierową imitację, jak na fotomontaż złożony z wycinków zleżałych, zeszłorocznych gazet.”

13. Karakony

Jest to opowiadanie z dużą dozą fantastyki. Narrator Józef nie jest już chłopcem lecz mężczyzną. Jak opowiada: „Było to w okresie szarych dni, które nastąpiły po świetnej kolorowości genialnej epoki mego ojca. Były to długie tygodnie depresji, ciężkie tygodnie bez niedziel i świąt, przy zamkniętym niebie i w zubożałym krajobrazie. Ojca już wówczas nie było.” Góra mieszkania była już wysprzątana. Nie było śladów po ojcu. Meble były przykryte pokrowcami. Józef widzi swą matkę leżącą w migrenie.

Zaczyna rozmyślać o ostatnich dniach swojego ojca, który w swej fascynacji karakonami, sam zaczął się przemieniać w jednego znich. Jego ciało zaczęło pokrywać się ciemnymi plamami. Leżąc na ziemi zaczynał imitować ich ruch. „Podobieństwo do karakona występowało z dniem każdym wyraźniej – mój ojciec zamieniał się w karakona.” Józef zastanawia się czy ojciec jeszcze hasa, gdzieś pod podłogą jako karakon czy może został już wyrzucony z innymi martwymi owadami, które codziennie wymiata Adela. Opowiadanie kończą słowa: „ – Matka spojrzała na mnie spod rzęs: – Nie dręcz mnie, drogi – mówiłam ci już przecież, że ojciec podróżuje jako komiwojażer po kraju – przecież wiesz, że czasem w nocy przyjeżdża do domu, ażeby przed świtem jeszcze dalej odjechać.”

14. Wichura

W tym opowiadaniu narrator znów jest chłopcem. Jak zwykle w wybujałym języku opisuje życie pomieszczeń i porzedmiotów z mieszkania. Jest zimowa wichura i matka oznajmia, iż chłopiec nie pójdzie do szkoły. Chłopiec wygląda przez okno zobaczyć co się dzieje. „Ogałacała place, zostawiała za sobą na ulicach białą pustkę, zamiatała całe połacie rynku do czysta. Ledwie tu i ówdzie giął się pod nią i trzepotał, uczepiony węgła domu, samotny człowiek.” Silny wiatr nie pozwalał na porządne rozpalenie w piecu. Okna w mieszkaniu drżały. Starszy brat narratora i subiekt Teodor wychodzą do sklepu po ojca, lecz po chwili wracają gdyż nie mogą znaleźć drogi. W odwiedziny przyszła ciotka Perazja. Adela oskubała koguta i zaczęła żywe jeszcze zwierzę opalać nad ogniem. Widząc to ciotka Perazja wpadła w złość,  „zaczęła się kłócić, kląć i złorzeczyć.”

15. Noc wielkiego sezonu

Opowiadanie rozpoczynają rozważania na temat trzynastego miesiąca, który wyrasta „jak szósty, mały palec u ręki”. Ojciec narratora siedział w kantorku na tyłach sklepu i zasypany papierkową robotą pogrążony był w liczbach. Narrator opisuje też jak codziennie rano tragarze wnosili nowe dostawy materiałów do sklepu; jak subiekci układali je na półkach. „Był to rejestr olbrzymi wszelakich kolorów jesieni, ułożony warstwami, usortowany odcieniami, idący w dół i w górę, jak po dźwięcznych schodach, po gamach wszystkich oktaw barwnych.” Następnie autor pisze o nadchodzącej porze Wielkiego Sezonu, gdy ożywiały się ulice i od godziny 18 miasto ożywało, ulice zapełniały się.

Opisuje bawiące się i hałaśliwe dzieci oraz proces zapadania nocy: najpierw „wypieki miasta ciemniały i zakwitały purpurą” a „Ludzie uciekali przed zmierzchem w cichym popłochu”; następnie „zaczynało wszystko zarastać czarną, próchniejącą korą, łuszczącą się wielkimi płatami, chorymi strupami ciemności” by wreszcie zapadła „wielka noc, rosnąca jeszcze podmuchami wiatru, które ją rozszerzały.” Tylko sklepy jaśniały tej nocy i wypełnione były zgiełkiem ludzi robiących jesienne zakupy. W pustym sklepie bławatnym ojciec z niepokojem wyczekuje nadchodzących tłumów. Zastanawia się gdzie wywiało subiektów, gdyż nie było ich w sklepie. Ojciec „czuł wewnętrznym słuchem, co działo się w głębi domu” – subiekci uganiali się za Adelą, która w końcu schroniła się i zabarykadowała w kuchni.

„Tam stała zdyszana, błyszcząca i rozbawiona, trzepocąca z uśmiechem wielkimi rzęsami. Subiekci chichotali, przykucnięci pode drzwiami.” Okno do kuchni było otwarte, a Adela wyglądała na zewnątrz zaciekawiona jaką to zasadzkę szykują na nią chłopcy. Nie myliła się, gdyż ci skradali się po gzymsie wzdłuż ściany. „Ojciec krzyknął z gniewu i rozpaczy” lecz nagdle do sklepu wszedł tłum klientów. Ojciec wspiął się na pułki z suknem i zaczął dąć w róg na alarm. Lecz pomoc nie nadchodziła. Klienci mówili: „Jakubie, handlować! Jakubie, sprzedawać!”. Ojciec rzucił się w wir handlu obracając „wodospadami sukna, jak pod uderzeniem Mojżeszowej laski.” Ojciec przeczuwał co się działo w domu. Subiekci „wczepieni w balustradę, pochwycili wpół Adelę i wyciągnęli ją przez okno, trzepocącą oczyma i wlokącą za sobą smukłe nogi w jedwabnych pończochach.”

Narrator opisuje ojca, który uspokoił się i myślami zaczął wędrować po różnych krainach, przyglądał się rybakom na łódkach i wędrowcom, którzy nagle dostrzegli na niebie całe mnóstwo ptaków. Tych ptaków którymi niegdyś się opiekował w swym ptasim królestwie na strychu kamienicy. „Mój ojciec podniósł się na bantach, oblany nagłym blaskiem, wyciągnął ręce, przyzywając ptaki starym zaklęciem. Poznał je, pełen wzruszenia. Było to dalekie, zapomniane potomstwo tej ptasiej generacji, którą ongi Adela rozpędziła na wszystkie strony nieba. Wracało teraz, zwyrodniałe i wybujałe, to sztuczne potomstwo, to zdegenerowane plemię ptasie, zmarniałe wewnętrznie.”

Nagle jakaś grupa wesołków zaczęła ciskać w niebo kamieniami. Ptak spadały jeden za drugim i „nim doleciały do ziemi, były już bezforemną kupą pierza.” „Zanim ojciec dobiegł do miejsca rzezi, cały ten świetny ród ptasi już leżał martwy, rozciągnięty na skałach.” Przyglądając się martwym ptakom ojciec zaobserwował „całą lichotę tej zubożałej generacji, całą śmieszność jej tandetnej anatomii.” Nad ranem ojciec powrócił do sklepu smutny. Subiekci wstawali ze snu. W kuchni Adela mełła kawę w młynku „przyciskając go do białej piersi, od której ziarna nabierały blasku i gorąca. Kot mył się w słońcu.”