Autorem noweli jest Henryk Sienkiewicz. Jej pierwsze wydanie miało miejsce w 1879 r.
Janko urodził się bardzo wątły i słaby. Do tego stopnia, że kobiety które pomagały przy porodzie od razu zapaliły gromnicę i wezwały po księdza przewidując, że zarówno matka jak i nowo narodzone dziecko nie przeżyją. Ksiądz przyjechał, zrobił swoje i odjechał a kobiecie zrobiło się lepiej. Już tydzień później poszła do roboty. Nawet chłopiec, wątły bo wątły ale nie zamierzał wybierać się na tamten świat.
Do czwartego roku życie upływało mu na ciągłych chorobach ale potem sytuacja się poprawiła i w jako takim zdrowiu doszedł do dziesiątego roku życia.
“W zimie siadywał za piecem i popłakiwał cicho z zimna, a czasem i z głodu, gdy matula nie mieli co włożyć ani do pieca, ani do garnka; […] Matka, biedna komornica, żyjąca z dnia na dzień niby jaskółka pod cudzą strzechą, może go tam i kochała po swojemu, ale biła dość często i zwykle nazywała „odmieńcem””
Gdy Janko miał osiem lat zaczął wypasywać bydło i chodzić do lasu po grzyby i jagody. Wtedy ujawniło się jego zamiłowanie do muzyki. Wszędzie mu coś grało: sosny, buki, brzezina i wilgi, echo, bylica i wróble.
“Do kościoła matka nie mogła go brać, bo jak, bywało, zahuczą organy lub zaśpiewają słodkim głosem, to dziecku oczy tak mgłą zachodzą, jakby już nie z tego świata patrzyły”
Przez zamiłowanie do muzyki nie mógł skupić się na robocie za co nie raz dostał lanie.
“Wieczorami słuchiwał wszystkich głosów, jakie są na wsi, i pewno myślał sobie, że cała wieś gra. Jak posłali go do roboty, żeby gnój rozrzucał, to mu nawet wiatr grał w widłach.”
Na wsi dorobił się przezwiska Janko Muzykant. Gdy przychodziła wiosna, chłopiec uciekał nad strumyk gdzie robił fujarki. Nocą wykradał się pod karczmę gdzie nasłuchiwał muzyki dochodzącej ze środka. Co by on dał gdyby mógł mieć takie skrzypce jak grajki z karczmy. Oddałby wszystko nawet za możliwość ich potrzymania w ręce. W końcu chłopiec sam zbudował sobie skrzypce z gonta oraz końskiego włosia ale nie brzmiały tak jak tamte w karczmie.
“Grał jednak na nich od rana do wieczora, choć tyle za to odbierał szturchańców, że w końcu wyglądał jak obite jabłko niedojrzałe. Ale taka to już była jego natura. Dzieciaczyna chudł coraz bardziej, brzuch tylko zawsze miał duży, czuprynę coraz gęstszą i oczy coraz szerzej otwarte, choć najczęściej łzami zalane, ale policzki i piersi wpadały mu coraz głębiej i głębiej… Wcale nie był jak inne dzieci, był raczej jak jego skrzypki z gonta, które zaledwie brzęczały. Na przednówku przy tym przymierał głodem, bo żył najczęściej surową marchwią i także chęcią posiadania skrzypek.”
W pobliskim dworze pewien lokaj grywał na skrzypcach aby się przypodobać pannie służącej. Janko podkradał się pod same drzwi i przypatrywał się instrumentowi wiszącemu na ścianie.
“Chciałby przynajmniej raz mieć je w ręku, przynajmniej przypatrzeć się im bliżej… Biedne małe chłopskie serce drżało na tę myśl ze szczęścia”
Pewnej nocy gdy było dość widno od blasku księżyca, Janko przyglądał się skrzypcom wiszącym na ścianie. Dworek świecił pustkami, gdyż państwo wyjechali za granicę a lokaj przesiadywał w pokoju u służącej. W tej nocnej ciszy Janko przeżywał ogromną wewnętrzną walkę.
“To strach zatrzymywał go na miejscu, to jakaś nieprzezwyciężona chęć pchała go naprzód.”
Miał wrażenie że słowik gwizdał: „Idź! Pójdź! Weź!”. Zaraz potem przelatujący Lelek: „Janku, nie! Nie!”
Chłopiec na czworakach przekradł się do środka i z głową uniesioną do góry i wpatrzoną w skrzypce został przyłapany przez lokaja który akurat wszedł do środka.
“Na drugi dzień biedny Janek stał już przed sądem u wójta.”
Nie wiedzieć czemu sądzony był jak złodziej. Chłopiec stał mizerny i przestraszony. Widząc go ławnicy i wójt uznali że nie można go posyłać do więzienia. Przecież trzeba mieć jakieś miłosierdzie nad dziećmi. Dlatego polecili Stachowi stójkowemu żeby mu wlał rózgą co miało być przestrogą żeby więcej nie kradł.
“Stach kiwnął swoją głupowatą, zwierzęcą głową, wziął Janka pod pachę, jakby jakiego kociaka, i wyniósł ku stodółce.” gdzie sprał chłopca do nieprzytomności. […]
Matka Janka musiała go zanieść do domu. Na drugi dzień nie wstał Janek, a trzeciego wieczorem konał już sobie spokojnie na tapczanie pod zgrzebnym kilimkiem.
Nagle twarz umierającego dziecka rozjaśniła się, a z bielejących warg wyszedł szept:
— Matulu?…
— Co, synku? — ozwała się matka, którą dusiły łzy…
— Matulu, Pan Bóg mi da w niebie prawdziwe skrzypki?
— Da ci, synku, da! — odrzekła matka; ale nie mogła dłużej mówić, bo nagle z jej twardej piersi buchnęła wzbierająca żałość, […]
Nazajutrz powrócili państwo do dworu z Włoch wraz z panną i kawalerem, co się o nią starał.
Kawaler mówił po francusku:
— Jakże pięknym krajem są Włochy.
— I co to za lud artystów. Szczęściem jest wyszukiwać tam talenty i je popierać… — dodała panna.
Nad Jankiem szumiały brzozy…”