Autorem noweli jest Bolesław Prus. Po raz pierwszy została opublikowana na łamach Nowin w 1882 r.
Narratorem noweli jest pewien mężczyzna, który jak mówił o sobie – miał pociąg do zbierania różnego rodzaju osobliwości. Na jego skromny zbiorek składał się dramat, który to napisał będąc jeszcze w gimnazjum, na lekcjach łaciny, kilka zasuszonych kwiatów oraz stara zniszczona kamizelka. To właśnie jej historię postanowił opowiedzieć.
Kupił ją na targu staroci od jakiegoś Żyda. Sporo za nią przepłacił – dał pół rubla, mimo iż handlarz kupił ową kamizelkę za jedyne 40 groszy. Dałby za nią nawet więcej, gdyby Żyd bardziej się targował. Narrator oznajmił, że miała ona dla niego wartość duchową:
“Człowiek miewa w życiu takie chwile, że lubi otaczać się przedmiotami, które przypominają smutek.”
Narrator postanowił opowiedzieć historię owej kamizelki. Należała ona do jego sąsiadów. Ze swojego okna mógł on zajrzeć do wnętrza ich pokoiku. Wprowadzili się w kwietniu. Było to młode małżeństwo oraz ich służąca. Mężczyzna był skromnym urzędnikiem, a jego żona dawała dzieciom korepetycje. Wieczorami dorabiała jako krawcowa. W lipcu ich sytuacja majątkowa pogorszyła się, dlatego służąca odeszła do innego domu, gdzie płacono jej więcej.
Małżonkowie wstawali z samego rana, pili herbatę z samowaru, po czym razem wychodzili na miasto: mąż do urzędu, żona dawać lekcje.
“Był to drobny urzędniczek, który na naczelników wydziałowych patrzył z takim podziwem jak podróżnik na Tatry. Za to musiał dużo pracować po całych dniach. Widywałem nawet go i o północy, przy lampie, zgiętego nad stolikiem. Żona zwykle siedziała przy nim i szyła. ”
Oboje bardzo dużo pracowali, aby zarobić na utrzymanie. W sposobie w jaki się do siebie odnosili widać było troskę i prawdziwe, głębokie uczucie.
“Byli to ludzie młodzi, ani ładni, ani brzydcy, w ogóle spokojni. O ile pamiętam, pani była znacznie szczuplejsza od męża, który miał budowę wcale tęgą. Powiedziałbym, że nawet za tęgą na tak małego urzędnika.”
W każdą niedzielę wychodzili na spacer trzymając się pod ręce. Nie wracali do domu przez cały dzień, więc pewnie jedli na mieście. Pewnego razu narrator widział ich jak siedzieli przy stoliku, mieli dwa kufle wody oraz jedli pierniki. Nie było ich bowiem stać na nic droższego.
“W ogóle biednym ludziom niewiele potrzeba do utrzymania duchowej równowagi. Trochę żywności, dużo roboty i dużo zdrowia. Reszta sama się jakoś znajduje.”
W lipcu mężczyzna przeziębił się. I nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby pewnej nocy nie dostał silnego krwotoku, tak że aż stracił przytomność. Przerażona żona sprowadziła doktora, który widząc jak kobieta jest wyczerpana starał się ją pocieszyć. Idąc do domu przepytywał ją z historii chorób męża i dowiedział się, że ten ostatniej zimy przechodził zapalenie płuc. Lekarz stwierdził, że krwotok mógł mieć rozmaite przyczyny i zalecił mężczyźnie odpoczynek.
Wychodząc powiedział:
“Niech pani uspokoi się, a resztę zdać na Boga. Dobranoc.”
Słowa te uspokoiły kobietę, lecz w rzeczywistości mogły świadczyć o tym, że zdrowie jej męża jest nie do uratowania i że można już tylko liczyć na pomoc Boga.
Mijał czas a mąż wcale nie wracał do zdrowia. Wręcz przeciwnie – było coraz gorzej. Zaczął też tracić na wadze. Mimo to małżonkowie starali się zachować wiarę i pogodę ducha. Stan zdrowia nie pozwolił mężowi na kontynuowanie pracy, przez co żona wzięła dodatkowe lekcje a wieczorami jeszcze więcej szyła, aby zarobić na utrzymanie.
Pod koniec sierpnia żona wróciła do domu spłakana. Okazało się, że rozmawiała z lekarzem, który zapewne wyjawił jej prawdę. Gdy mąż spytał ją prosto w oczy, czy umrze, ona dzielnie i z pewnością siebie zaprzeczyła. Jej słowa uspokoiły męża, który już po chwili miał dobry humor.
Pewnego dnia mąż zaniepokoił się pewnym szczegółem: czuł, że kamizelka na nim wisi, co oznaczało, że schudł. Przestraszył się, że jego choroba to coś poważnego. Żona jednak łagodnie uspokajała go, że to naturalne, iż trochę zmizerniał.
“Nie, ten spokój nie mógł być udany!… Żona wie od doktora, że on nie jest tak znowu bardzo chory, więc nie ma powodu martwić się.”
Na początku września jego stan się pogorszył. Dodatkowo stracił na wadze. Zauważył, że nie może być zdrowym dopóki nie przybędzie mu ciała. Żona w myślach przyznała mu słuszność.
Odtąd codziennie rano, gdy się ubierał, sprawdzał jak leży na nim kamizelka. Stała się ona miernikiem stanu jego zdrowia. Aby poprawić nastrój małżonki, mężczyzna przesuwał klamrę na pasku kamizelki i pokazywał kobiecie, że nabrał ciała, gdyż kamizelka stawała się ciaśniejsza. Robił to z miłości do żony.
Pewnego dnia, gdy kobieta wróciła z lekcji, mąż przywitał ją prawdziwie rozradowany. Wyznał jej swój sekret, że sam przesuwał klamrę, ale tym razem okazało się, że naprawdę przytył, musiał bowiem przesunąć klamrę w drugą stronę. Uwierzył, że na prawdę wraca do zdrowia.
Nie wiedział jednak, że to żona w nocy skróciła pasek od kamizelki.
“– No, no!… — szeptał — kto by się spodziewał?… Przez dwa tygodnie oszukiwałem moją żonę, że kamizelka jest za ciasna, a ona dziś naprawdę sama ciasna!…No… no!… I przesiedzieli tuląc się jedno do drugiego cały wieczór.”
Mężczyzna zmarł w październiku, a w listopadzie kobieta wyprzedała wszystkie rzeczy i wyprowadziła się.
Narrator skończył słowami:
“Dziś patrząc na starą kamizelkę widzę, że nad jej ściągaczami pracowały dwie osoby. Pan — co dzień posuwał sprzączkę, ażeby uspokoić żonę, a pani co dzień — skracała pasek, aby mężowi dodać otuchy.”