Autorem lektury jest Hanna Krall. Utwór ma formę wywiadu z Markiem Edelmanem, jednym z przywódców powstania w getcie warszawskim. Jego pierwsze wydanie książkowe miało miejsce w 1977 r.
W momencie przeprowadzania wywiadu Marek Edelman był cenionym łódzkim kardiochirurgiem.
W momencie wybuchu wojny, w 1939 r. w Polsce mieszkało ok 3,5 mln Żydów. W 1940 r. w Warszawie wydzielono getto żydowskie, którego nie można było opuścić pod karą śmierci.
W 1942 r. na skutek głodu w getcie zmarło 100 tys. osób. W lipcu 1942 r. wydano zarządzenie o przesiedleniu Żydów na wschód. W rzeczywistości przewożono ich do obozu zagłady w Treblince, gdzie zginęło kolejnych 400 tys. Żydów z getta. W październiku 1942 r. w getcie powstała Żydowska Organizacja Bojowa, tzw. ŻOB. Jej komendantem został Mordechaj Anielewicz, a zastępcą Marek Edelman.
Na pytanie dziennikarki, dlaczego wybrali Anielewicza, Marek odpowiedział z rozbrajającą szczerością:
“Bardzo chciał nim być, więc go wybraliśmy.”
Na początku narratorka spytała o pierwszy dzień powstania, które wybuchło 19 kwietnia 1943 r. Dzień wcześniej do powstańców dotarła informacja o likwidacji getta. Równało się to z wywózką wszystkich Żydów do obozów zagłady. W domu Anielewicza zebrał się sztab złożony z pięciu osób. Przydzielili zadania i rozeszli się. Następnego dnia wybuchło powstanie. Powstańcy byli na z góry przegranej pozycji, o czym wiedzieli. Woleli jednak zginąć w walce niż z głodu na ulicy. Ósmego maja komendant powstania, Anielewicz, zastrzelił swoją dziewczynę, a następnie sam się zabił. W tym samym dniu samobójczą śmierć wybrało osiemdziesięciu Żydów.
Przez kolejne dni Marek Edelman dowodził grupą czterdziestu osób. W jego małym oddziale nikt nie myślał o popełnieniu samobójstwa. W czasie walk odwagą wykazał się Michał Klepfisz, który własnym ciałem zasłonił niemiecki karabin maszynowy, dzięki czemu powstańcom udało się przedrzeć dalej.
W dalszej części wywiadu Edelman wspomina jak jeszcze przed wybuchem powstania pracował jako goniec w szpitalu. Gdy trwała akcja likwidacji getta, Marek starał się uratować z transportu jak najwięcej osób. Musiał podejmować trudne decyzje, jak wtedy gdy pewna kobieta błagała go o uratowanie jej córki, a on musiał w tym czasie wyprowadzić łączniczkę.
Kiedyś Niemcy ogłosili podstępnie, że ci którzy sami zgłoszą się do pracy, dostaną 3 kg chleba i marmoladę. Żydzi skuszeni ofertą sami wsiadali do wagonów niosąc ze sobą wspomnianą zapłatę. ŻOB wysłał Zygmunta na drugą stronę muru, aby dowiedział się gdzie odjeżdżały transporty. Okazało się, że do obozu zagłady w Treblince. Żydzi nie uwierzyli w te rewelacje. W ciągu 6 tyg. Marek był świadkiem wywiezienia 400 tys. Żydów.
Następnie Edelman poruszył przyczyny wybuchu powstania, które sprowadzały się do tego, że uwięzieni chcieli sami decydować o tym kiedy zginą. Powstańcy mieli jednak pretensje do Czerniakowa, który popełnił samobójstwo. Uważali bowiem, że należy ginąć stawiając opór Niemcom.
Następnie autorka poruszyła temat dyskusji jaką wywołała publikacja wywiadu z Markiem Edelmanem. Tłumaczony był on na wiele języków i wywołał u niektórych oburzenie. Edelman obalił mit powstania jako wzniosłej walki o wolność. Opowiadane przez niego wydarzenia pozbawione były wielkości. Sam zastanawiał się, czy można to w ogóle nazwać powstaniem. Po wielu latach uświadomił sobie, że kwestionowanie tego mogło urazić wiele osób walczących w zrywie przeciwko Niemcom. Jednym z krytyków wywiadu był pan S., który gdy zjawił się w Warszawie, rozmawiał z Antkiem i Celiną, którzy pamiętali dni walk w getcie. Później rozmawiał z Edelmanem i przekazał mu, że Antek uważał, że w walkach brało udział więcej Żydów niż ten wyjawił w wywiadzie. Edelman stwierdził, że dla niego nie ma to już znaczenia, choć jak było widać, dla innych nadal było to istotne.
Edelman zerwał z tendencją do poetyzacji i wywyższania walczących. Mówił:
“Żaden z nich nigdy tak nie wyglądał, nie mieli karabinów, ładownic, ani map, poza tym byli czarni i brudni, ale na pomniku jest tak, jak pewnie być powinno. Na pomniku jest jasno i pięknie.”
W dalszej części książki powrócono do wspomnień, w których Edelman opowiedział o tragicznych warunkach panujących w getcie. Ludzie konali z głodu na ulicach. Wspomniał, że słyszał o kobiecie, która była tak głodna, że odgryzła kawałek swego zmarłego synka. Widział też dorosłych wyrywających dzieciom talerze z zupą. Wspomniał też, że lekarze prowadzili w getcie badania nad głodem. Jedyną lekarką która przeżyła była Teodozja Goliborska. Opublikowała ona po wojnie wyniki owych badań pod tytułem: “Choroba głodowa. Badania kliniczne nad głodem wykonane w getcie warszawskim w 1942 r.” W pracy tej wyróżniła trzy stadia wychudzenia.
Następnie rozmawiający zeszli na temat pracy Edelmana jako kardiochirurga. Wiele razy namawiał on swego przełożonego do podejmowania ryzykownych operacji serca. Profesor miał bowiem obawy, że mogliby zostać oskarżeni o eksperymentowanie na ludziach. Z biegiem lat opracowali nowe metody operowania i profesor osiągnął międzynarodową sławę. Edelman, który z nim pracował, napisał wraz z doktor Chętkowską pracę pt. “Zawał serca”, a z honorariów ufundował nagrodę za wybitne osiągnięcia w kardiochirurgii.
Następnie powrócono do tematu powstania. Edelman uważał, że śmierć Żydów wywiezionych do obozów zagłady była straszniejsza niż powstańców umierających z bronią w ręku. Wspomniał też o tym jak tuż przed wydzieleniem getta, Żydzi byli ośmieszani i szykanowani na ulicach. Wielu jego znajomych uciekło wtedy za granicę. On został, gdyż był przekonany, że niedługo nastanie socjalizm. Po wojnie koledzy z zagranicy, którzy zrobili kariery, zapraszali go do siebie, lecz ten odmawiał. Co rok w rocznicę wybuchu powstania ktoś nieznany przysyłał mu bukiet żółtych kwiatów. Był to dla niego bardzo miły gest. Miał już 31 takich bukietów. Tylko w 1968 r. nie dostał bukietu i było mu wtedy przykro.
Edelman wspominał, że gdy dołączył do ŻOBu przydzielono mu zadanie ratowania ważnych dla organizacji ludzi z transportów do obozu. Pielęgniarki z pobliskiego ambulatorium ratowały ludzi łamiąc im nogi. Niesprawnych nie brano do transportów. Któregoś dnia Marek wyciągnął z transportu Polę Lifszyc, lecz ta później ruszyła z powrotem, gdyż dostrzegła wśród wywożonych swoją matkę.
We wrześniu 1942 r. Niemcy rozdawali w Gminie Żydowskiej tzw. “numerki życia”, których posiadacze mogli pozostać w getcie a nie zostać wywiezionym do obozu zagłady. Marek też otrzymał taki numerek i relacjonował jak niektórzy oddawali swoje numerki ukochanym. Przełożona pielęgniarek oddała go swojej córce, a sama popełniła samobójstwo. Miłość pomagała niektórym przetrwać te trudne czasy. Ludzie starali się żyć normalnie, pobierali się po czym ruszali na Umschlagplatz i trafiali do transportu jako małżonkowie. Bliskość dugiej osoby dawała im poczucie normalności.
W getcie funkcjonowała policja żydowska, która współpracowała z Niemcami. Członkowie ŻOBu wydali później wiele wyroków śmierci na zdrajców. Taki los spotkał zastępcę komendanta Umschlagplatzu. ŻOB zażądał od niego pieniędzy na broń. Ten nic im nie wypłacił i dlatego został zastrzelony. Po latach Marek spotkał córkę tego mężczyzny i wyjaśnił jej dlaczego wykonano taki wyrok. Stwierdził, że jego śmierć miała dla nich sens, gdyż odtąd każdy od kogo zażądano pieniędzy na broń, wypłacał je. Kobieta wyjaśniła, że ojciec nie mógł dać im pieniędzy, gdyż płacił ludziom, którzy ukrywali ją po stronie aryjskiej i taka suma oznaczała dla niej kolejne 4 miesiące życia. Zarzuciła Edelmanowi, że odebrali jej ojcu możliwość godnej śmierci.
Gdy w styczniu 1943 r. rozpoczęła się kolejna akcja likwidacyjna, Żydzi stawili opór i zabili kilku Niemców. Następnego dnia Niemcy podłożyli ogień pod budynki. W tym czasie w getcie było już tylko 60 tys. Żydów. Do ŻOBu należało pięćset. Mieli tylko 10 pistoletów, które dostali od Armii Krajowej. Marek przedarł się ze swoimi ludźmi do getta centralnego, gdzie spotkali Bluma i Gepnera. Blum poinformował o nieudanej akcji zburzenia muru przy ul. Bonifraterskiej przeprowadzonej przez AK. Następnie przedarli się do schronu, gdzie spotkali m.in. Anielewicza. W kolejnych dniach ginęło coraz więcej osób.
8 maja 1943 r. Edelman dowiedział się o samobójczej śmierci Anielewicza i innych powstańców. Wrócił ze swoimi ludźmi do swego bunkra, gdzie czekali na nich kanalarze, którzy mieli ich wyprowadzić na stronę aryjską.
Następnie w książce poruszono temat planowanego filmu o powstaniu w getcie, którego reżyserem miał być Andrzej Wajda. Edelman nie zgodził się na wystąpienie w nim. Powiedział, że tylko raz mógłby opowiedzieć o tych wydarzeniach i już to uczynił.
Po wojnie Edelman nie wiedział co z sobą zrobić. Jakiś czas podróżował po czym wrócił do Warszawy i położył się w łóżku. W odrętwieniu przeżył kilka tygodni, aż w końcu żona Alina zapisała go na medycynę. Studia go nie interesowały, przez pierwsze dwa lata rzadko chodził na wykłady i niechętnie odpowiadał na pytania dotyczące powstania. Sytuację zmienił wykład, na który poszedł przypadkowo. Zrozumiał tam, że praca lekarza jest istotna, gdyż odpowiada się za ludzkie życie a diagnozowanie choroby jest jak rozwiązywanie łamigłówki.
Następnie w książce opowiedziano historię kilku pacjentów Marka Edelmana, którym uratował on życie. Nawet jeśli sytuacja była beznadziejna, Marek walczył o to, aby choć trochę przedłużyć pacjentom życie.
W dalszej części książki przytoczone są statystyki pokazujące, że powstańcy w getcie nie mieli szans. Było ich 220 a Niemców ponad 2 tys. Ponadto wróg dysponował artylerią, wozami pancernymi i karabinami maszynowymi. Na jednego powstańca przypadał 1 rewolwer, 5 granatów i 5 butelek zapalających. W trakcie walk Niemcy wysłali ludzi do pertraktacji. Mimo, iż szli z białą flagą, Edelmana rozkazał do nich strzelać. Po latach nie odczuwał wyrzutów sumienia z tego powodu.
W dalszej części ponownie poruszono temat pracy kardiochirurga. Marek opowiedział o inżynierze Sejdaku, który stworzył sztuczne serce, które biło za pacjenta w trakcie operacji serca. Następnie pracował on nad urządzeniem, które miałoby umożliwić przeżycie pacjentom między zawałem a operacją. Po latach pracy Edelman stwierdził, że Bóg czasem utrudniał wyścig o życie pacjenta drobnymi przeciwnościami. Przykładowo przed operacją jednego z nich nie było żadnego lekarza od koronografii. Na szczęście w ostatniej chwili udało się przeprowadzić operację. W trakcie walki o życie każda minuta jest na wagę złota.
Dla Edelmana przedłużenie życia pacjenta było jak przechytrzenie Boga. Po operacji przez wiele dni czekał aż serce pacjenta dostosuje się do nowych tętnic i leków a gdy to już następowało, odczuwał wielką ulgę.